: 02 wrz 2007, 11:55
autor: Adam Dąbrowski
Kaszuby 2007
Chociaż postęp na polskich kolejach jest zauważalny, zwłaszcza po wstąpieniu naszego kraju do Unii Europejskiej, to jednak w pajęczynie rodzimych dróg żelaznych wciąż istnieją zakątki, gdzie czas zwolnił bieg lub w ogóle przestał płynąć dawno, dawno temu. Do dziś królują tam mechaniczne urządzenia sterowania ruchem kolejowym, których kwintesencją są semafory i tarcze kształtowe. Dyżurni Ruchu, podobnie jak przed laty, opuszczają i podnoszą stare szlabany na przejazdach przy pomocy wiekowych wind, a bywa, że muszą i na rowerze przemierzyć pół stacji, aby ręcznie przełożyć odpowiednie rozjazdy, a następnie, używając trąbki sygnałowej i pomarańczowej chorągiewki, przeprowadzić manewry taboru. W owych miejscach, stanowiących swoistą enklawę uduchowionej techniki w dobie bezdusznych do bólu automatów i komputerów, tu, gdzie nadal najważniejszy jest Człowiek – Kolejarz, szczególnie wyrazista staje się też historia minionych pociągów, które planowo już nie kursują, ustąpiwszy pola pojazdom z silnikiem Diesla, a dla których podobne stacje były niegdyś naturalnym środowiskiem. I gdyby nie fakt, że są jeszcze w Polsce Ludzie walczący o pozostawienie następnym pokoleniom choćby namiastki klimatów z epoki pary, gdyby nie to, że poświęcają Oni swój czas, wysiłek i oczywiście grube pieniądze na utrzymanie przy życiu parowozów, wagonów, drezyn, gdyby nie dobra wola wielu środowisk, które pomagają przy organizacji przejazdów składami retro, to dziś prawdopodobnie nie mielibyśmy najmniejszych szans, aby w pełni wykorzystać historyczny potencjał tych troszkę zapomnianych okolic i dotrzeć do nich pociągiem znacznie starszym i ładniejszym, niż hermetyczny, naszpikowany elektroniką autobus szynowy…
W bieżącym roku szczególnie atrakcyjnie zapowiadał się pociąg retro „Kaszuby”, uruchomiony przez PKP Cargo S.A. Zakład Taboru w Gdyni, przy współpracy między innymi z Pomorskim Towarzystwem Miłośników Kolei Żelaznych, opiekunem Skansenu „Parowozownia Kościerzyna”. Przejazd pociągu, zaplanowany na sobotę 25 sierpnia, miał być wydarzeniem wieńczącym pomorski sezon „pod parą”, sezon, trzeba przyznać, bardzo udany i wprowadzający sporo świeżej myśli. Oto bowiem, obok znanej od lat i lubianej „Costeriny”, kursującej między Gdynią a Kościerzyną, która jest już właściwie gwarantem najwyższej jakości, uruchomiono również zupełnie nowy pociąg o nazwie „Nogat” relacji Gdynia – Malbork – Gdynia. Oba połączenia, realizowane na przemian w weekendy i obsługiwane lokomotywą Ol49-69 z Parowozowni Wolsztyn, prowadzącą bądź to skład zabytkowych wolsztyńskich wagonów, bądź też zestaw piętrowy Bhp, cieszyły się dużym wzięciem wśród miłośników kolei i zwykłych turystów. Warto tu podkreślić i głośno pochwalić oryginalny pomysł zintegrowania wycieczki składem retro ze zwiedzaniem malborskiego zamku, a zwłaszcza z udziałem w plenerowej inscenizacji rycerskiej „Oblężenie Malborka”, nawiązującej do wydarzeń grunwaldzkich z XV wieku. O sukcesie tego przedsięwzięcia niech świadczy fakt, że w nocnych pociągach powrotnych „Nogat” do Trójmiasta frekwencja podróżnych wynosiła około dwustu procent.
Biorąc pod uwagę kreatywność organizatorów oraz dobre wyniki tak „Costeriny”, jak i „Nogatu”, również po „Kaszubach” należało spodziewać się wiele. Już sama trasa, obejmująca wbrew nazwie znacznie szerszy obszar, w tym Bory Tucholskie, przemawiała do wyobraźni. Gdynia, Kościerzyna, Lipusz, Chojnice, Czersk, Szlachta, Lipowa Tucholska, Bąk, znowu Kościerzyna i znów Gdynia – tak mieliśmy pojechać! 290 kilometrów w przepięknych okolicach: najpierw pagórkowata morena polodowcowa i jeziora rynnowe, potem sandry i olbrzymie kompleksy lasów iglastych. Po drodze postoje w celu wykonania fotografii na szlaku, zwiedzanie kościerskiego skansenu, uzupełnianie zapasu wody w tendrze z czynnego żurawia wodnego w Chojnicach, kilka zmian kierunku jazdy i spotkań z planowymi pociągami, a przede wszystkim – możliwość poczucia historycznej atmosfery starych, zapomnianych stacyjek, o których napisałem we wstępie, a których zwłaszcza w Borach Tucholskich pozostało jeszcze sporo. Słowem: atrakcji co nie miara – tak miało być. A jak było? Dziś, kilka dni po imprezie, mogę śmiało stwierdzić, że było nawet lepiej, niż się zapowiadało.
Tu stacja Gdynia!
Sobotni poranek przywitał nas ciepłą, choć nieco pochmurną, pogodą. Zewsząd zjeżdżali się do Gdyni miłośnicy kolei oraz zwykli turyści, nierzadko z rodzinami, aby odbyć niezapomnianą podróż w czasie i przestrzeni pociągiem retro „Kaszuby”. Niektóre osoby zapewne dziwiły się widząc tłok, jaki o tak wczesnej porze zapanował na peronie V, jednak zapowiedzi płynące z megafonów musiały rozwiać wszelkie wątpliwości. Tak, już za moment miał tutaj wjechać prawdziwy parowóz. Sapiąca staruszka Ol49-69 z wielką elegancją, w kłębach dymu i pary wodnej, wprowadziła na stację skład zabytkowych wagonów, wśród których znalazł się brankard do przewozu rowerów i bagażu, dwa wagony klasy trzeciej serii Ci oraz trzy wagony klasy drugiej serii Bi, w tym jeden świeżo wyremontowany w Zakładzie Taboru Gdynia, pochodzący z Chojnic. Radosnym brzmieniem parowej gwizdawki drużyna trakcyjna przekazała gromkie „Dzień dobry!” swoim pasażerom, a Ci od razu zabrali się za uwiecznianie na filmach i fotografiach tego, czego dziś już raczej się nie widuje. Mechanik, pomocnik i palacz dumnie, z manierą prawdziwych, urodzonych kolejarzy, pozowali do zdjęć, nadając naszemu retro dodatkowego waloru. Tymczasem na peronie trwały powitania, odnajdowali się znajomi z całej Polski, których potrzeba zasmakowania żywej historii techniki przywiodła tym razem w pomorskie strony.
Zaplanowany na godzinę 6:05 odjazd opóźnił się, ponieważ musieliśmy zaczekać na idący z dużym poślizgiem pospieszny 28501 relacji Lublin – Kołobrzeg, wiozący kolejną liczną grupę uczestników imprezy. Dopiero gdy wszystko zostało dopięte na ostatni guzik – kto miał jechać, jechał, kto miał machać na „do widzenia”, machał – na semaforze wyjazdowym zabłysły dwa światła, zielone u góry i pomarańczowe na dole, a „Kaszuby”, sycząc, buchając, wyrzucają z siebie tumany dymu i pary oraz radosne okrzyki dzieci, z przepisową prędkością 40 km/h wyruszyły w drogę, oznajmiając to wszem i wobec głośnym gwizdem. Być może dla niektórych Gdynian właśnie ów gwizd był pierwszym zasłyszanym tego dnia dźwiękiem, być może niektórzy pomyśleli nawet, że im się przyśniło. Przecież to już nie te czasy…
Mkniemy magistralą węglową.
Pociąg sprawnie pokonał strome wzniesienie o wartości rzędu 12 promili i bez postoju na stacji Gdynia Wielki Kack dotarł do Gdańska Osowy, gdzie czekało nas pierwsze krzyżowanie. Z przeciwka, jako osobowy 90135 z Kościerzyny do Gdyni Głównej, podążał autobus szynowy SA131-001, z którym według rozkładu jazdy powinniśmy byli spotkać się 10 kilometrów dalej, w Żukowie Wschodnim. Wyszło jak wyszło, a dłuższą przerwę w Osowie skrzętnie wykorzystywali posiadacze kamer i aparatów, ukazując na filmach i zdjęciach „Kaszuby” na wszelkie możliwe sposoby. Przybyły po około 20 minutach szynobus także fotografowano, najchętniej oczywiście tak, aby w jednym kadrze zmieścić go razem z poczciwą „oelką”. To przecież litera czasu, rzadkiej urody i bardzo wymowne spotkanie przeszłości z przyszłością. Zakrzywiliśmy czasoprzestrzeń i mieliśmy to czynić jeszcze wielokrotnie!
Szlak przed nami został zwolniony, mogliśmy więc odjechać w stronę Somonina, aby spotkać tam kolejny pociąg relacji Kościerzyna – Gdynia Główna, tym razem o numerze 90137. Najpierw jednak minęliśmy w biegu wspomniane Żukowo Wschodnie, poddawane właśnie operacji wymiany sygnalizacji kształtowej na świetlną, a następnie zostawiliśmy w tyle zdewastowany posterunek odgałęźny Glińcz, zredukowany dziś do dwupoziomowego skrzyżowania linii 201 Nowa Wieś Wielka – Gdynia Port Centralny z linią 229 Pruszcz Gdański – Łeba. Kto wie, może planowana budowa trójmiejskiej Kolei Metropolitalnej przywróci temu miejscu dawny blask?
Somonino, bardzo ciekawy, choć niewielki węzeł w sercu Kaszub. Autobus szynowy SA103-011 oczekiwał nas od dobrego kwadransa, co z pewnością niezbyt ucieszyło jego pasażerów, spieszących do Gdyni. My zaś spożytkowaliśmy krótki postój i rozejrzeliśmy się po stacji, na której z magistrali węglowej wyłącza się niespełna ośmiokilometrowa linia kolejowa 214 do Kartuz. Od 1 lutego 2003 roku kursują w tamtym kierunku jedynie towarowe, wcześniej bywało jednak, że zdolny do jednoczesnej odprawy tylko dwóch pociągów pasażerskich posterunek Somonino komunikował ze sobą naraz aż trzy osobowe, co powodowało konieczność zastosowania dość nietypowych manewrów (wypychanie składów kartuskich na szlak w celu zwolnienia toru). Obecnie ruch jest znacznie mniejszy, ale urok tego miejsca pozostaje niezaprzeczalny. Warto wspomnieć jeszcze o interesującej sygnalizacji mechanicznej: na wyjeździe w kierunku Kościerzyny cały czas funkcjonują semafory kształtowe drogowskazowe, rzecz rzadko już spotykana na polskich szlakach.
Między Somoninem a Gołubiem Kaszubskim zorganizowano pierwszy „fotostop”. Niewtajemniczonym z realia kolejowych imprez należy wytłumaczyć, że jest to zjawisko polegające na zatrzymaniu pociągu na szlaku w celu wykonania tam jak najładniejszych zdjęć i filmów. Wybór miejsc nie może być przypadkowy, muszą to być albo urokliwe plenery, albo charakterystyczne obiekty inżynieryjne. Wszyscy, którzy w jakiś sposób chcą utrwalić unikalną scenę, wysiadają z pociągu, a skład zostaje wycofany i robi ponowny najazd. Oczywiście duża liczba fotografujących i filmujących prowadzi do nieuchronnych kolizji: ktoś komuś wejdzie w kadr, ktoś kogoś szturchnie. Pojawiają się nerwy, potrzebna więc osoba, która „fotostopem” pokieruje i odpowiednio ludzi poustawia. Ważne jednak, aby czyniła to w sposób kulturalny, raczej łagodząc atmosferę aniżeli ją podgrzewając. Jak było w sobotę? Odpowiedź pozostawiam uczestnikom imprezy, ja więcej nie będę o tym pisał.
Kościerskie zwiedzanie.
Rozkład jazdy pociągu retro „Kaszuby” przewidywał w Kościerzynie dwugodzinny postój, który z racji naszego opóźnienia uległ skróceniu do około 1 godziny i 40 minut. To i tak aż nadto. Parowóz, wdzięcznie manewrując po kościerskiej stacji, zajechał pod skansen „Parowozownia Kościerzyna”, aby odwiedzić swoich kolegów, niestety niekursujących już, a przy okazji napić się wody, którą podano mu przy pomocy pompy i węża. W międzyczasie wszyscy pasażerowie „Kaszub” mogli na podstawie posiadanych biletów zwiedzić muzeum taboru, co też większość z nich uczyniła. Dodatkową atrakcją były aż trzy wycieczki do nastawni mechanicznej „Kc”, o której działaniu opowiedział, jakżeby inaczej, Leszek Lewiński, Zastępca Dyrektora d/s Technicznych w Zakładzie Linii Kolejowych w Gdańsku z siedzibą w Gdyni. Nazwa jednostki organizacyjnej nieco przydługa, ale wykład jej Pracownika – jak zwykle oszałamiający i obfitujący w oratorskie popisy. Hasło, które w pewnym momencie padło, a mianowicie „Aparat blokowy – to coś więcej niż zwykły telefon!” bez dwóch zdań nadawało by się do telewizyjnych lub radiowych spotów, gdyby tylko ktoś zechciał reklamować aparaty blokowe… Gwoli ścisłości dodam, o czym Pan Leszek oczywiście dokładniej opowiedział, że aparat blokowy jest w dużym uproszczeniu urządzeniem służącym do wzajemnego uzależniania konkretnych ustawień urządzeń sterowania ruchem kolejowym, co służy realizacji podstawowej zasady bezpieczeństwa na kolei: na jednym szlaku, odstępie bądź torze stacyjnym w jednej chwili może znaleźć się tylko jeden pociąg! Zwykli turyści, dla których kolej sama w sobie jest na co dzień dość obojętna, stanowiąc co najwyżej atrakcyjny środek podróżowania, wyszli z kościerskiej nastawni bogatsi o porcję solidnej wiedzy. Być może dzięki temu już nigdy nie będą denerwować się z powodu wydłużonych gdzieniegdzie postojów na liniach jednotorowych.
Pasażerowie zwiedzali, słuchali, poznawali, tymczasem na stacyjnych torach także trochę się działo. Najpierw, niedługo po naszym przyjeździe, uciekł do Gdyni szynobus (90139), po kilkudziesięciu minutach przyjechał osobowy z Gdyni (90132), kończący tu bieg, a następnie odjechały „motory” do Chojnic (2234), zestawione z dwóch wysłużonych zespołów spalinowych SA121/SA101 o numerach inwentarzowych 002 i 003. Ich śladem mieliśmy pojechać my. Elegancko obrządzony parowóz podłączono do starych wagonów. Zmienił się kierunek biegu, na brankardzie, który dotąd znajdował się tuż za lokomotywą, zaczepiono popularne „końcówki”, czyli sygnały końca pociągu, informujące Dróżników i Dyżurnych Ruchu o tym, czy przypadkiem nie doszło do rozerwania składu na szlaku. Na parowozie włączono drugi reflektor – jedno światło obowiązuje tylko podczas manewrów – i w ten oto sposób narodził się przepisowy pociąg, po próbie hamulców gotowy do odjazdu. Wreszcie dwa ramiona semafora kształtowego pokazały nam sygnał Sr3 i wyruszyliśmy w kierunku Chojnic.
Witajcie Tucholskie Bory!
Siedzieliśmy teraz w pierwszym wagonie za „oelką”, mogliśmy więc wsłuchiwać się w cudowną pracę maszyny parowej, której słowami nie sposób opisać. To jest rytm, to jest… muzyka! Kto nie wierzy, musi samemu tego doświadczyć: wyglądając przez okno usłyszeć miarowe sapanie, raz szybsze, innym razem wolniejsze, stukot kół, grę szyn i gwizd, rozchodzący się szerokim echem po okolicy, zwłaszcza w pobliżu jezior. Podobne echo zabrzmiało również w lasach nad jeziorem Garczyno, które podziwialiśmy tuż za przystankiem kolejowym Garczyn po prawej stronie toru. Linia kolejowa Chojnice – Kościerzyna, biegnąca w przepięknych i urozmaiconych terenach północno – zachodnich Borów Tucholskich, częściowo na obszarze Wdzydzkiego Parku Krajobrazowego, od dawna czekała na to, aby wreszcie odwiedził ją pociąg retro, tak jak to miało miejsce kiedyś, gdy jeszcze kursowała tędy „Costerina”. „Kaszuby” nawiązały do dobrej tradycji, witając okoliczną ludność głośnym tonem parowej gwizdawki. Każdy z uczestników podróży bez wątpienia poczuł rozpierającą dumę i radość, widząc pootwierane ze zdziwienia buzie mijanych mieszkańców pobliskich domów, odkładane na bok butelki z winem i piwem, przyjaźnie machających nam dorosłych i dzieci. Za to właśnie podziwiam pociągi, zwłaszcza te stare lub odwiedzające linie, po których dawno nic nie przejechało. Nikt wówczas nie potrafi przejść obok nich obojętnie, każdy mimowolnie kieruje swoje spojrzenie na takie cudo i odprowadza je wzrokiem, hen, aż po horyzont, a Ty stajesz się nagle wyjątkowym podróżnikiem… Wtedy dopiero ujawnia się prawdziwy romantyzm kolei, ta szczególna dawka energii, której chyba w żaden inny sposób doświadczyć się nie da. Wszyscy pasażerowie jednoczą się w jakimś szczególnym misterium, które może trwać właściwie bez końca…
Dotarliśmy do Lipusza. Wcześniej jednak odbiła w prawo łącznica Lipusz R32 – Lipusz R31 (literki „R” oznaczają nic innego jak rozjazdy o danych numerach), obecnie nieczynna, umożliwiająca bezpośredni przebieg w kierunku Bytów – Kościerzyna i odwrotnie bez konieczności zmiany czoła pociągu na stacji. Trójkątny układ torów w tym miejscu mógł być z powodzeniem stosowany również do obracania parowozów, z czego korzystano między innymi przy obsłudze „Costeriny”. Niestety, podczas naszej wyprawy łącznica nie została użyta, ba, nie urządzono nawet w jej pobliżu „fotostopu”. Miał on miejsce dopiero kilkaset metrów dalej, vis a vis budynku dworcowego, a następnie na pięknym łuku przed semaforem wjazdowym od strony Brus. Drugie zatrzymanie dla fotografów i kamerzystów było zresztą ostatnim na tej linii i dalej pojechaliśmy do Chojnic już bez żadnego postoju, w biegu mijając wiele ładnych motywów oraz stację Brusy. No cóż, czas troszkę gonił, a my ciągle goniliśmy rozkład…
Wodowanie na Ostbahnie.
W Chojnicach zameldowaliśmy się z opóźnieniem 15 minut, tu zaplanowano kolejny, tym razem mniej więcej godzinny postój. Przed nami najbardziej atrakcyjne chwile podczas imprezy: uzupełnianie węgla oraz nabór wody z czynnego, zabytkowego żurawia. Zanim to nastąpiło, uczestnicy przejazdu mogli zwiedzić pod przewodnictwem Leszka Lewińskiego kolejną nastawnię, tym razem dysponującą „Ch”. I znów wyjaśnione zostały prawidła dotyczące działania urządzeń sterowania ruchem kolejowym, tym razem elektromechanicznych, nowocześniejszych, niż w Kościerzynie. W naszej obecności przeprowadzono manewry parowozu oraz przyjęto w tory stacyjne kończący tu bieg autobus szynowy z Piły Głównej (85728) oraz pociąg pospieszny 18515 „Bory Tucholskie” z Warszawy Zachodniej do Kołobrzegu, którym miałem przyjemność podróżować poprzedniego dnia. Opowieść o rozjazdach i sygnalizacji, przerywana wstawkami „na żywo”, po raz wtóry pozwoliła w praktyce poznać sposoby zabezpieczenia linii kolejowych przed groźnymi w skutkach wypadkami.
Z chojnickiej nastawni wszyscy pobiegli do lokomotywowni, gdzie trwało już w najlepsze obrządzanie „oelki”. Miejscowe diesle ze zdziwieniem przyglądały się czynnościom, jakim poddawano niecodziennego gościa z Wolsztyna. Dźwig samochodowy oraz koparka z ciągnikiem Ursus C-360 sprawnie uzupełniały braki węgla w tendrze. Następnie parowóz podjechał do składu, przestawionego w międzyczasie lokomotywą SM42. Skrzynia wodna tendra znalazła się niemal idealnie pod obrotowym ramieniem zabytkowego żurawia. Wystarczyło tylko owo ramię lekko przekręcić i po chwili wytrysnęła zeń woda. Lała się szerokim strumieniem, spływając jednocześnie po pokrytych sadzą bokach skrzyni. Mikroskopijne kropelki utworzyły wokół tęczową poświatę, zza której z należytą dystynkcją całej procedurze przyglądała się drużyna trakcyjna. Jeden z miłośników kolei, lekko podchmielony, skorzystał z darmowego prysznica, znacznie rozluźniając atmosferę na peronie. Zrobiło się wesoło, gwarno i optymistycznie, a parowóz wyglądał jak za dawnych, najlepszych swych lat. Kiedy woda przestała płynąć, przeprowadzono próbę hamulców i po chwili mogliśmy odjechać w stronę Czerska.
Za przystankiem Rytel Wieś odbył się następny „fotostop”. Niestety, dużo czasu upłynęło, nim ustały waśnie między uczestnikami imprezy a obsługą pociągu, która początkowo nie chciała zgodzić się na wycofanie składu i najazd. Nie ma co wnikać w przyczyny, ważne, że zmarnowaliśmy niemal kwadrans. Na koniec, gdy wreszcie osiągnięto konsensus i wszyscy byli ustawieni do fotografowania, nie wiadomo skąd wyłoniła się młoda, ubrana na biało kobieta i najzwyczajniej w świecie poszła sobie ścieżką wzdłuż toru. Wielu osobom widocznie zepsuła kadr, bo spora część męskiego grona głośno ryknęła na biedaczkę, która z pewnością przeżyła jedną z bardziej stresujących chwil, choć, trzeba przyznać, nie dała tego po sobie poznać. I dobrze, bo według mnie wyglądała całkiem naturalnie, a wręcz wzbogaciła motyw. Przecież kolej to nie tylko maszyny, nie tylko infrastruktura, ale także Człowiek: zarówno pracownik, jak też przypadkowy przechodzień, który akurat znajdzie się przy szlaku. Było nie było, przez jałowe, mało kulturalne dyskusje i kręcenie nosami spóźniliśmy się do Gutowca. W efekcie pociąg towarowy Zajączkowo Tczewskie – Szczecin Port Centralny, prowadzony ukochaną przez miłośników kolei lokomotywą ST44, czekał na nas, a nie my na niego. O zdjęciu musieliśmy zapomnieć.
Na stacji węzłowej Czersk jeszcze raz uzupełniono wodę, tym razem bez żadnych dodatkowych ceremonii. Wszystko dzięki miejscowym strażakom, którzy wjechali na peron swoim czerwono – białym wozem bojowym z motopompą. Nabór wody trzeba było tylko na moment przerwać, gdy zapowiedziano przybycie osobowego 7729 z Chojnic do Tczewa, kluczącego za nami, obsługiwanego spalinowym zespołem SA102/SA111/SA102. Miał on zająć akurat ten tor, przez który przeciągnięto strażacki wąż. Po kilku minutach pojawiły się na stacji kolejne pociągi: mocno opóźniony autobus szynowy SA106-017 jako osobowy 3323 z Laskowic Pomorskich do Czerska i wreszcie osobowy 7732 z Tczewa do Chojnic, prowadzony lokomotywą SU45 ze składem wagonów piętrowych. Kiedy byliśmy gotowi do dalszej drogi, okazało się, że Dyżurny Ruchu zamierza wyprawić najpierw powrotne Laskowice numer 3324. Niby logiczne, bo planowe powinny mieć pierwszeństwo, ale gdyby tak się stało, nie spotkalibyśmy tego szynobusu w Szlachcie, co było przewidziane w programie imprezy, a także uciekłoby nam skomunikowanie z innym osobowym w Lipowej Tucholskiej. Całe szczęście po interwencjach na odpowiednim szczeblu pojechaliśmy jako pierwsi, a SA106-017 dopiero za nami. To już kolejny pociąg, któremu namieszaliśmy w rozkładzie. Nie ważne, w końcu „Kaszuby” kursują tylko raz w roku, niech nas pamiętają…
Tam, gdzie czas w miejscu stanął…
Z Czerska wyruszyliśmy w kierunku „starego kolejowego świata”. Już sam wjazd do Szlachty, kiedy to najpierw podziwialiśmy zamkniętą i nieprzejezdną łącznicę 744 Szlachta Zachód – Lipowa Tucholska, a następnie wiekowe mechaniczne rogatki, strzegące bezpieczeństwa na przejeździe kategorii A, uzmysłowił wszystkim, którzy nie znają tucholskich dróg żelaznych, że czas stoi tu w miejscu, a przynajmniej płynie znacznie wolniej. Gdyby jeszcze na co dzień jeździły tędy takie pociągi jak ten, którym dziś przybyliśmy, to człowiek w ogóle nie poznałby, że żyje w XXI wieku. Zatrzymaliśmy się przy peronie, a Dyżurny Ruchu, kręcąc energicznie korbą przed budynkiem dworca, podniósł szlabany. Czekała nas trzecia zmiana kierunku jazdy, a także wspomniane krzyżowanie z osobowym 3324. Manewrująca lokomotywa parowa ślicznie wyglądała wśród wysokich świerków i sosen, na tle kształtowych semaforów i słupów linii teletechnicznej. Stanęła sobie spokojnie w cieniu drzew i czekała, aż obok przemknie opóźniony z jej powodu autobus szynowy. Kiedy tak się stało, mógł nastąpić ciąg dalszy. Tuż obok fotografujących śmignął cichaczem na rowerze Dyżurny Ruchu, wioząc w koszyku pomarańczową chorągiewkę i trąbkę sygnałową. Tak, tak, wschodnia głowica stacji jest obecnie nieczynna, dlatego manewry naszego parowozu trzeba było przeprowadzić ręcznie. Każdy, kto chciał w praktyce zapoznać się z elementarnymi sygnałami instrukcji E1, czyli „Do mnie!” i „Ode mnie!”, miał okazję uczynić to w tej chwili. Brzmienie trąbki odbijało się szerokim echem od ściany lasu. Za moment parowóz wracał torem obok wagonów, a Dyżurny pędził na swoim bicyklu ile sił w nogach do posterunku, aby tam ułożyć dalszą drogę i znowu, przy dźwiękach sygnału dzwonowego, opuścić szlabany. Niebawem lokomotywa Ol49-69 znalazła się na właściwym miejscu.
Całe to objeżdżanie składu, rowerowa gonitwa, sygnały podawane chorągiewką i na trąbce służyły tylko i aż temu, aby przepisowo, z lokomotywą na czele pociągu, przebyć odcinek długości zaledwie 1,373 kilometra, a dokładniej łącznicę 743 Lipowa Tucholska – Szlachta. W Lipowej Tucholskiej nastąpiła czwarta i ostatnia tego dnia zmiana czoła: znowu manewry, znowu krzyżowanie, tym razem z osobowym 9021 relacji Bydgoszcz Główna – Czersk, zestawionym z dwóch autobusów szynowych serii SA106 o numerach 004 i 014. W chwili, gdy „Kaszuby” szykowały się już do odjazdu, na peron wkroczył wąsaty jegomość, prowadząc ślicznego, czarno – białego kucyka. Fotografowie byli w ekstazie, rzadko bowiem nadarza się okazja, aby na zdjęciu uwiecznić spotkanie dwóch rumaków: jednego malutkiego, ale żywego, drugiego wielkiego, lecz będącego jedynie wytworem techniki.
Przy „Wolnej drodze ze zmniejszoną prędkością”, wskazanej na semaforze kształtowym stacji Lipowa Tucholska, odjechaliśmy magistralą węglową do Bąka, cały czas sunąc przez majestatyczne bory. Po drodze, w Łągu, przejechaliśmy nad torami Ostbahnu, którymi przemknął akurat osobowy 7734 relacji Chojnice – Tczew z lokomotywą SU45 i składem wagonów piętrowych. Ładne spotkanie. Pognaliśmy dalej, zatrzymując się dopiero w Bąku. Dochodzi tu linia kolejowa 215 z Laskowic Pomorskich (innym jej fragmentem podążaliśmy wcześniej z Czerska do Szlachty), gdzie na odcinku Czersk - Bąk ruch pasażerski ograniczono do jednej pary pociągów na dobę. Stacja robi wrażenie tajemniczej, nieco mistycznej nawet. Schowana w środku lasów, z dala od zabudowań czy dróg, żyje swoim własnym życiem. Magia! Oczywiście chwila postoju, oczywiście zdjęcia. A potem hajda! W biegu zostawiliśmy w tyle urocze przystanki Olpuch, Olpuch Wdzydze i Podleś, jadąc przez Wdzydzki Park Krajobrazowy. Ze zdumieniem wpatrywaliśmy się w tafle urokliwych jezior i wdychaliśmy wspaniałe powietrze okolicznych lasów. Wszyscy pasażerowie, nieco już zmęczeni długą tułaczką, tutaj naprawdę mogli odetchnąć.
W Kościerzynie staliśmy około 20 minut. Drużyna trakcyjna zdecydowała się wyruszyć w dalszą drogę bez przewidzianego w planie imprezy naboru wody. Ta, którą mieliśmy w tendrze, musiała wystarczyć aż do Gdyni Głównej. I wystarczyła, zwłaszcza, że profil trasy był korzystny. W Gołubiu Kaszubskim przepuściliśmy pociąg towarowy, prowadzony gdyńską lokomotywą ST44-992, co stanowiło rekompensatę za spóźniony przyjazd do Gutowca, natomiast w Somoninie czekaliśmy na autobus szynowy SA131-001, jadący jako osobowy 90144 relacji Gdynia Główna – Kościerzyna. Od Somonina aż do końca naszej wspaniałej podróży mieliśmy już wolną drogę.
Pojedźmy tak za rok…
Dnia 25 sierpnia 2007 roku, biorąc udział w przejeździe pociągiem retro „Kaszuby”, cofnęliśmy się dobrych kilkadziesiąt lat wstecz. Każdy, kto chciał uciec od sterylnych i przepełnionych elektroniką nowoczesnych pudeł, mógł to uczynić, zasiadając na twardych ławkach z prawdziwego, lakierowanego drewna, wychylając głowę przez niewielkie okienka z szybami otwieranymi za pomocą skórzanych pasków, wdychając parowozowy dym, unieszkodliwiany przez najczystsze kaszubskie i tucholskie powietrze oraz podziwiając stare stacyjki, stanowiące idealne otoczenie dla parowej staruszki. Była okazja, aby poznać kolej od kuchni: zajrzeć do skansenu, wysłuchać opowieści o działaniu dwóch nastawni czy też nawet w naturze ujrzeć podstawowe sygnały ręczne i dźwiękowe zawarte w instrukcji E1, podawane przez Dyżurnego Ruchu w Szlachcie. Wszystkie najciekawsze wydarzenia mogliśmy utrwalić na filmach i fotografiach, które w najlepszy sposób oddadzą atmosferę naszej podróży w czasie i przestrzeni. Czego więc sobie jeszcze życzyć? Ano chyba tylko tego, by za rok znów pojechać podobnym składem na podobnej trasie i by w międzyczasie żaden z przemierzonych w sobotę szlaków nie zyskał statusu linii z zawieszonym ruchem pasażerskim.
Adam Dąbrowski