Ciekawe, czy kiedyś tzw. MK zrozumieją, że firma PKP PLK S.A. jest spółką prawa handlowego
Tzw. MK nic nie zobowiązuje do rozumienia.
Tak jak (przepraszam za wyrażenie i porównanie) fanów futbolu, którzy rzadko są absolwentami AWF oraz nie znają i nie uznają zasad „piłkarskiego pokera” na szczycie i tak jak kolekcjonerów militariów, którzy nigdy nie pacyfikowali wioski ani nawet nie zabili innego uzbrojonego faceta – tak, jak każdego miłośnika, który sam wybiera sobie zakres hobbystycznego zaangażowania na miarę
potrzeb i możliwości.
Tzw. MK jest jedynie konsumentem zjawiska, niezależnie, czy dochodzi tu do dewiacji typu obwąchiwanie podkładów (przyznaję się), czy tradycyjnie – czerpie się przyjemność z podróży. W tym drugim przypadku MK jest jednym z wielu klientów kolei, z tą różnicą, że nie wzrusza ramionami, kiedy np. przyczyny niezależne zmuszają go do zmiany środka lokomocji a przeciwnie – jest wściekły.
Społeczność MK jest „spółką prawa” do wielostronnego korzystania z istnienia i funkcjonowania państwowej komunikacji (przynajmniej dopóki kolej nazywa się „państwowa” a jej jedynym akcjonariuszem jest Skarb Państwa) ale to dalszy aspekt, bo już Kropotkin z Bakuninem ustalili, że nie należy liczyć na wiele
. Pominę też prawo do nadziei na tzw. transport zrównoważony, bo na to nie ma szans: widoczność nie sięga poza żywot jednego pokolenia z jego żarłocznymi potrzebami i tylko bogate państwa mogą sobie pozwolić na fanaberie typu ochrona wszelkiego życia (a nie tylko „poczętego”).
Miłośnik ex definitione przejawia
miłość – i troskę a nie zrozumienie i chłodną akceptację z wyżyn profesjonalnej wiedzy i ponurych doświadczeń. Zapewniam Pana Dyrektora, że ci, którzy wkrótce po dyplomie, w ramach obowiązków zawodowych zlikwidują do reszty linie lokalne, pozostawiając jakieś trzy magistrale na krzyż, z czego dwie bez ruchu pasażerskiego, należą – także na tym forum – do mniejszości.
a nie muzeum kolejnictwa finansowanym ze środków publicznych.
PLK pewnie nie jest – aż szkoda, że nie mówimy o Grupie PKP w ogólności. Byłby ładny lapsus.
zawsze można linie odbudować. Przecież wszystkie budowle ziemne istnieją. Odbudowa nawierzchni to akurat najmniejszy problem
Pamiętam tę opinię – zresztą jej autorstwo ma tu decydujące znaczenie. Ta myśl smakuje jak obietnica życia pozagrobowego tzn. jest głównie kwestią wiary – i jednocześnie jest to jedyna myśl, jakiej można się uwiesić, oglądając demontaż nawierzchni.
A propos – w ubiegłym roku w „polskiej części Dawnych...” ale nie tylko tu, dokonała się gwałtowna rzeź różnych ogryzków: Sątopy – Reszel, Sągnity, bocznice na kierunku Głomna etc. – PKP słusznie uznała, że nie należy robić prezentu złomiarzom. Słuchałem przy okazji, o czym ćwierkają warmińskie - a może już natangijskie – wróble, krążące nad taborem kołowym, zaangażowanym w operację (szyny cięto na dwumetrowe odcinki na miejscu i samochodami dowożono na czynną stację kolejową). Czegóż to bezinteresowna ludzka zawiść nie wytworzy: wróble sugerowały, żeby zbadać, kto szefuje firmom wygrywającym przetargi na złom z torowisk oraz jakie i do kiedy piastował stanowisko w jednej ze „spółek-córek”. Naturalnie, jedyne konkrety dotyczyły ceny zakupu złomu i późniejszych cen zbytu stali szynowej poza granicami kraju ale brzmiały jeszcze mniej wiarygodnie, niż ta plugawa plotka.
Wracając: nie podzielam poglądów Kruglanken, Jego naiwności i niewiedzy ale rozumiem – i podzielam –Jego emocje. Może nasze dzieci potraktują brak, nieistnienie kolei jako oczywistość i w ramach działań miłośniczych będą badać jej historię „sine ira...”. A świadkowie mordu i uczestnicy pogrzebu zawsze będą psychicznie obciążeni i nie zawsze będą umieli się pohamować. I – „niech mówią że to nie jest miłość...”